- Unia Europejska będzie wyznaczać globalne standardy w sprawie walki ze zmianami klimatu, zadeklarowała przewodnicząca nowej Komisji Europejskiej podczas wystąpienia w Parlamencie Europejskim.
– Wenecja ginie pod wodą, płoną lasy w Portugalii, plony na Litwie zmniejszają się o połowę. Nie mamy chwili do stracenia w kwestii zwalczania zmian klimatycznych – mówiła. Odpowiedzią na te zjawiska ma być „nowy zielony ład”…
Każda nowa Komisja Europejska i każdy nowy jej przewodniczący stawia jakieś cele – zawsze ambitne i trudne. Jakieś sprawy uznaje za priorytetowe. Nie inaczej jest w przypadku pani Ursuli von der Leyen.
Jej „gabinet”, nowa Komisja Europejska, powstawała, jak pamiętamy, w pewnym mozole. Zresztą jej samej powierzono to zadanie niewielką większością głosów. Tym razem nawet nieco mniej uważny obserwator zobaczył, że tworzenie Komisji nie jest wcale łatwe i bezkonfliktowe. Przy tej okazji Parlament Europejski pokazuje swoje znaczenie i siłę. To tam bowiem kandydaci na przewodniczącego i komisarzy Komisji zyskują aprobatę lub przepadają. Wysuwają ich państwa członkowskie, ale akceptacja wcale nie jest automatyczna. O tym, że łatwo nie jest, przekonało się tym razem aż czterech nominatów, którzy nie zostali zaakceptowani przez posłów. Piąty – kandydat na komisarza do spraw rolnych, musiał przed komisją stawać aż dwa razy, żeby ją do siebie przekonać.
Ostatecznie więc KE została ukształtowana w składzie, który spełniał oczekiwania Parlamentu i ma ponad 60 proc. poparcie, co jest poparciem bardzo przyzwoitym. Rozpoczyna pracę od 1 grudnia. W tym samym dniu rozpocznie pracę nowy przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel, dotychczasowy premier Belgii.
Z punktu widzenia naszej grupy politycznej – Socjalistów i Demokratów, możemy mówić, że mamy w europejskich instytucjach silną reprezentację. Franz Timmermans, pierwszy wiceprzewodniczący KE, jest członkiem naszego ugrupowania. To jemu właśnie przypadło w udziale kierować największym, priorytetowym projektem Komisji – „Zielona Europa”. Wiceprzewodniczącym KE i przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa jest hiszpański socjalista Josep Borrell. Łącznie mamy siedmiu komisarzy. W tym miejscu chcę podkreślić z całą mocą, że zaakceptowanie kandydata na komisarza przez PE oznacza, że ów kandydat nie tylko utożsamia się z programem politycznym i ekonomicznym Komisji Europejskiej, ale jest gotów całkowicie poświęcić się w pracy na jego rzecz. Komisarz działa w ramach mandatu jaki ma Komisja Europejska od Parlamentu i Rady Europejskiej. Od tej chwili jest politykiem europejskim, a nie krajowym. Takim musi być każdy z nich.
Ursula von der Leyen podkreśliła w swym przemówieniu, że transformacja energetyczna w UE musi być sprawiedliwa. Będzie to wymagać masywnych inwestycji – publicznych i prywatnych, zarówno na szczeblu europejskim, jak i krajowym.
„Sprawiedliwy” oznacza również sprawiedliwe rozkładanie kosztów rewolucji energetycznej. Przewiduje się powstanie specjalnego funduszu wsparcia, przy pomocy którego będzie można łagodzić ryzyko transformacji energetycznej – koszty dostosowania się do wymogów zielonej gospodarki mają być rekompensowane.
Tyle, że w dzisiejszej Unii Europejskiej tak już jest, że gdy mówi się o pieniądzach, to mówi się także o praworządności. Coraz wyraźniej i głośniej rozlegają się głosy, żeby ściśle powiązać unijne finansowanie różnych lokalnych przedsięwzięć z oceną przestrzegania praworządności w państwach, do których europejskie wsparcie jest kierowane. W Unii Europejskiej dominować ma władza prawa, a nie prawo władzy. Jeśli więc ktoś cieszył się, że w wystąpieniu przewodniczącej Ursuli von der Leyen praworządność nie zajęła zbyt wiele miejsca, to przedwcześnie. Tu nikt nie zrezygnuje z wymogu praworządności, bo nikt nie podważy fundamentu, na którym stoi europejski gmach. Dobrze byłoby zatem, żeby rząd polski działał bardziej przekonująco, żeby rozumiał powagę sytuacji, gdyż wymóg praworządności jest wymogiem nieodwołalnym. W przeciwnym razie będzie kłopot.
Jeśli chodzi o moje osobiste odczucia, to poza tymi arcyważnymi kwestiami – wdrożeniem programu „Zielona Europa” i zdecydowanym utrzymaniem Unii na fundamencie prawa i demokracji widzę jeszcze dwa problemy, które będą spędzały nam sen z powiek. To Brexit i przygotowanie się do nadchodzącego spowolnienia gospodarczego. Co prawda jedni mówią, że go nie będzie, drudzy jednak utrzymują, że tak. Wolałbym, żeby Unia była przygotowana na gorsze.
Jeśli zaś chodzi o Brexit, nikt tak naprawdę nie wie, jak będzie wyglądała Unia, gdy już Brytyjczycy odejdą. Mam nadzieję, że będzie mniejsza, ale bardziej zwarta i solidarna, że wspólnie nie dopuścimy do osłabienia spójności Unii, bo wielcy, globalni gracze – USA, Rosja, Chiny, nie mieliby nic przeciwko temu.
Jeśli zaś chodzi o nasz kraj, to u progu nowej kadencji Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, strategicznie ważnym staje się pytanie o to, co dalej z Euro. Dialog w tej sprawie już rozpoczęliśmy – w momencie podpisywania traktatów akcesyjnych. Od wielu lat jednak Polska na ten temat milczy. Nie mówiono o tym ani w kampanii przed wyborami europejskimi, ani przed naszymi – parlamentarnymi. Nie wiem, jak do tego milczenia odniesie się nowa Komisja Europejska. Co prawda protestujemy przeciwko „Europie dwóch prędkości”, przeciwko oddzielnemu budżetowi strefy Euro, ale tym, którzy już są w tej strefie, Unia dwóch prędkości się podoba. A jest ich więcej. Nasze milczenie w tej sprawie jest dwuznaczne, a przez to może być groźne dla naszego rozwoju.
Prof. Bogusław Liberadzki, eurodeputowany SLD