Dyskusja, która towarzyszyła uchwalaniu rządowej tarczy anty-kryzysowej, obudziła na nowo kontrowersje wokół zakresu niezbędnej pomocy dla zamortyzowania skutków gospodarczych, jakich doświadczamy za sprawą pandemii.
Unia Europejska ocenia, że ich finansowanie będzie kosztowało ok. 100 mld euro.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Parlament Europejski już zatwierdził 37 mld. euro na wsparcie systemów opieki zdrowotnej, małych i średnich firm oraz na koszty reagowania kryzysowego w krajach Unii. Z tego 7.4 mld euro, (tj. ok 34 mld. zł.) przypada na Polskę. Nie jest to mało, zwłaszcza przy 212 mld. zł. przeznaczonych na ten cel przez rząd PiS. Parlament Europejski dał również zielne światło Europejskiemu Bankowi Inwestycyjnemu, który udostępni dodatkowo ok. 20 mld euro w kredytach dla przedsiębiorstw. Ten program może na przykład dotyczyć przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób, a więc tych, których rząd swoją tarczą anty-kryzysową nie osłania.
Parlament Europejski dał także zielone światło Europejskiemu Bankowi Centralnemu na uruchomienie Programu Zakupów Awaryjnych o wartości 750 mld euro, który ma zapewnić państwom członkowskim korzystne warunki finansowania niezbędnych wydatków. Te i inne inicjatywy mają zachęcić banki do zapewnienia płynności finansowej firmom i wspierać działania na rynkach pracy.
PE zgodził się – o czym także warto wiedzieć – na znaczne poluzowanie dotychczasowych rygorów w zakresie pomocy udzielanej firmom przez państwo. Chodzi o to, żeby można było – bez sankcji w postaci zwrotu pieniędzy do unijnej
kasy – udzielać przedsiębiorstwom bezpośrednich dotacji, udzielać gwarancji państwowych dla kredytów bankowych, czy ulg podatkowych.
W podobnym tonie o działaniach Unii Europejskiej w zakresie pomocy państwom członkowskim w zwalczaniu skutków epidemii, wypowiedział się na łamach portalu Business Insider Polska pan Marek Prawda – dyrektor Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. Zwrócił przy okazji uwagę, że nawet w oficjalnych wypowiedziach przewija się nuta, że UE nie dała nam ani eurocenta, co jest oczywistą nieprawdą.
Mówi się również, że te 37 mld euro pomocy na zwalczanie skutków epidemii, to nie są żadne nowe fundusze, żadne pieniądze ekstra, tylko kwoty z dawna zawarte w budżecie Unii. Owszem, ale w normalnych okolicznościach, jako niewykorzystane zaliczki, musiałby wrócić do unijnego budżetu. Przekierowane jednak zostały na zwalczanie skutków zarazy. W tym sensie są one „nowe”, bo w innym przypadku byłyby gdzie indziej. Rząd może teraz na przykład przekazać niewykorzystanych wcześniej 180 mln zł z Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa na laptopy i tablety dla uczniów i nauczycieli. To nieoceniona przecież pomoc zwłaszcza, że niejako z marszu muszą oni przechodzić z normalnej szkoły do e-szkoły. Na marginesie dodam, że w tej sprawie ministerstwo spycha kłopot finansowania takich wydatków na samorządy, które przecież pieniędzy nie mają. Rozwija się co prawda szeroka akcja pomocy ze strony różnych fundacji i stowarzyszeń, które organizują zbiórki na ten cel, ale i one nie rozwiązują problemu. W tym miejscu koniecznie trzeba dodać, że Unia zaakceptowała ten projekt w ciągu 24 godzin!
Z ust przedstawicieli rządu słyszymy natomiast, że „unijna machina biurokratyczne działa bardzo powoli”.
Kolejny przykład – PE zatwierdził fundusze (75 mln euro) na pomoc dla osób, które w czasie pandemii chcą wrócić do Europy z innego kontynentu i na finansowanie (w 90 proc.) kosztów przetargów i gromadzenia zapasów strategicznych sprzętu medycznego. 80 mln euro otrzymała też niemiecka firma z Tybingi, która pracuje nad szczepionką przeciwko koronawirusowi.
Zatem mówienie, że „Unia nic nie dała”, to oczywista nieprawda. Problemy oczywiście też są, nikt tego nie ukrywa, ale nie na poziomie bieżącego wsparcia w walce z epidemią. Do poważnych problemów zaliczyć na przykład trzeba stary, unijny podział na Północ i Południe. Chodzi o spory o wyemitowanie wspólnych obligacji. To bardzo ważne, kto wie, czy nie decydujące o skutecznym stawieniu czoła nie tylko bieżącym skutkom pandemii, ale też zmianom bardziej fundamentalnym, dalekosiężnym, które ona wywoła w dotychczasowym funkcjonowaniu Unii, w tym w zakresie finansowania potrzeb socjalnych ludności. Ten ostatni program jest zakrojony bardzo szeroko.
Północ, reprezentowana przez Niemcy czy Holandię, domaga się stosowania na Południu (Włochy, Hiszpania czy Francja – red.) tych samych reguł fiskalnych, chce, żeby wszystkie kraje stosowały się do nich jednakowo. Dopiero wtedy i ona udzieli gwarancji dla wspólnych obligacji. Problem jest naprawdę poważny i można go zilustrować dylematem: więcej Europy czy mniej. Obecnie modne jest podkreślanie sprawności państw narodowych, przy przemilczaniu faktu, że Unia może działać jedynie w ramach udzielonego jej mandatu opisanego w
Traktacie Europejskim. Ale przyjdzie czas po pandemii, kiedy państwa członkowskie będą musiały odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rezygnują z mechanizmów wyrównujących ciężar kryzysu, czy nie chcą już wspólnego rynku? Tego samego, któremu także my zawdzięczamy swój sukces gospodarczy, gdyż jego zasad strzeże Unia? Dzięki nim polskie przedsiębiorstwa mogą na tym rynku skutecznie konkurować. Od odpowiedzi na te pytania – także polskiej odpowiedzi – zależy, czy kraje prounijne, będą chciały nadal pogłębić integrację. Jeśli nie będą chciały, to niechętna integracji reszta (w tym Polska), zostanie na uboczu. Rozpad Unii Europejskiej nie jest nierealny, ale ciągle jest możliwe, że Unia się zmobilizuje, dostosuje do nowej sytuacji i pójdzie dalej wspólnie.
Prof. Bogusław Liberadzki, eurodeputowany